niedziela, 1 lipca 2012

"Jeśli szukasz swego wyniesienia" (21)

"Kuszeni mirażem tronu"- Zeszyt RRN nr 44 (20)
Część 3..
MIŁOSIERDZIE NAD ŚWIATEM LUDZKICH TRONÓW

     Pragnienie wyniesienia można opisać przy pomocy dwóch rozwartych palców. Rozewrzyj palec wskazujący ze środkowym i zobacz - odległość między ramionami kąta narasta. Tak wygląda historia ludzkich pragnień. Zaczyna się od małych, nawet bardzo małych. A potem pragnienia rosną, człowiek chce coraz większego wyniesienia, więcej mieć, więcej być. To, co ma i czym jest, nigdy mu nie wystarcza. Wcześniej czy później przyjdzie znudzenie, znużenie i będą się pojawiać coraz to nowe pragnienia, które się nigdy nie kończą. Te palce rozwarte pod kątem ostrym można w wyobraźni przedłużać, bez końca. Odległość między nimi będzie ciągle narastać - to obraz narastających pragnień. Tej przestrzeni między rozwartymi ramionami kąta nic nie wypełni, tylko nieskończoność.

     Jeśli szukasz swego wyniesienia, to za tym pragnieniem kryje się Boży ślad wyciśnięty na twoim jestestwie. Bóg stwarzając cię zostawił ten ślad, który oznacza, że twoje serce będzie ciągle niespokojne, aż je zaspokoi nieskończoność Miłości. Pragniesz wyniesienia, skończonego. Ale Bóg chce ci dać wyniesienie - nieskończone. A jeśli nieskończone, to przecież znaczy, że sam nigdy go nie zdobędziesz. Chyba nie jesteś tak szalony aby myśleć, iż własnymi siłami możesz osiągnąć nieskończoność.
     Wcześniej czy później odkryjesz, że to ci będzie ofiarowane. Z miłosierdzia.


Fałszywe i prawdziwe wyniesienie

     "W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy" (Oz 17,28). Bóg podtrzymując świat w istnieniu nieustannie stwarza go. A to nieustanne stwarzanie świata stanowi niedostępną dla człowieka tajemnicę. Tajemnicę, w jak bardzo misterny sposób Bóg kieruje ludzkimi sercami. Bo skoro te serca widzą siebie na jakichś wysokościach, na piedestałach, na tronach - uważając, że bez tronu nie da się żyć - to jak im pomóc. Jak pomóc tym ludziom, by w kontekście swej niewyobrażalnej troski o własne wyniesienie, nie utracili tego, co jedynie ważne - duszy swojej.

     Taki biedak siedzi sobie na tronie i płacze, bo mu się obsunęły jakieś szczeble oparć psychicznych tworzące konstrukcję tronową. I wydaje się zupełnie zagubiony. Przecież są ludzie, którzy, kiedy im się tron zbyt gwałtownie zawala, potrafią się załamać, nawet popełnić samobójstwo. Ileż to musi być zadziwiających "podejść" ze strony Pana Boga, ile działań, żeby jednak podtrzymać ten walący się tron. Bo ten biedak ciągle płaczący nie wyobraża sobie życia poza tronem. Nawet współczucie kogoś innego siedzącego na tronie niewiele pomaga. Może nawet wywołać zazdrość: takiemu to dobrze. Rozsiadł się na tronie, wygodnie siedzi, a ja się muszę ciągle trząść, bo mój tron chybocze się nieustannie. Przecież ja już jestem tym udręczony ...

     W pewnym momencie może rozpaczliwym głosem zaczniesz wołać do Pana Boga: Panie, ratuj mnie, żebym zupełnie nie spadł! A Bóg? Jak na to odpowiada? Tylko On sam jeden wie, czy przyjść z pomocą i wspólnie z tym biedakiem wzmacniać konstrukcję tronową, czy może ewentualnie poradzić mu, aby się przesiadł trochę niżej. Przecież niżej mniej trzęsie. Może ten biedak przełknie gorzkie łzy, że wprawdzie jest większa trwałość, ale nie ma odpowiedniej wysokości. Bo czy jedno zastąpi drugie ...

     Gdybyś biedny wiedział, że ten tron i tak się musi rozwalić. Całkowicie. Że kiedyś z tego tronu zostanie tylko stos szczebli, potrzaskanych, połamanych, zbutwiałych. Ale jeszcze na razie tego ci nie mogę powiedzieć - chciałby ci szepnąć Bóg. Więc na razie muszę zabiegać o to, żebyś się nie obraził, żebyś nie opuścił drogi, która prowadzi do zbawienia twej duszy.

      Sytuacja między ludzkimi tronami jest przedziwna, bo ludzie siedzą na różnych wysokościach. Może się zdarzyć, że inni siedzący na swoich tronach przypuszczą na ciebie niespodziewany szturm i nagle, nieprzygotowany na ten atak, spadniesz. A Pan Bóg - ponieważ jest zawsze zdumiewający w swoim działaniu - może w tej twojej rozpaczliwej sytuacji pojawić się, ukazać swoją miłosierną twarz i pokazać ci coś, czego się nie spodziewałeś - prawdziwy tron. Wprawdzie mały, ale jaki piękny. Będziesz sobie tak nisko siedzieć, ale czy to nie lepsze od tego stosu połamanych szczebli? Bo przecież byłeś w sytuacji rozpaczliwej, a tu Pan Bóg się zmiłował i dał ci jakiś tron. Mały, bo mały, ale zawsze tron. I w twoim skołatanym sercu zrodzi się niezwykłe poczucie wdzięczności: jak bardzo mnie kochasz, Boże, że mi ten tron, choć taki mały, przyniosłeś. Bo już nic bym nie miał. To wdzięczność, autentyczna wdzięczność i Pan Bóg przyjmuje wyrazy podziękowania.

     Kiedyś dowiesz się, że choć ta wdzięczność niewątpliwie była autentyczna, to teraz byś się wstydził takiej wdzięczności. Ale przecież Pan Bóg wykorzystał tę sytuację ataku na twój tron, żeby ci powiedzieć:
Wiesz, nikt ciebie nie kochał, nie kocha i nie będzie kochał. Spójrz do tyłu, spójrz w przeszłość. Właściwie wszyscy niszczyli twój tron. Niekoniecznie jawnie, frontalnie, czasami w sposób bardzo przebiegły, czasami ukryty. A jeżeli nawet pomagali ci w budowie twojej struktury tronowej, to później okazywało się, że twój tron miał stać się podnóżkiem dla ich tronu. I przychodzi ci na myśl, jakie są obrzydłe te wszystkie trony i ludzie na tych tronach. - Tak, nawet zaczynam wierzyć, że nikt mnie nie kochał, nie kocha i nie będzie kochał. I że Ty jeden zadbałeś o mój tron. Pewnie, że wolałbym mieć większy, ale i za ten jestem Ci, Boże, bardzo wdzięczny. Rzeczywiście, tylko Ty, Panie, jesteś dobry. Już nawet rozumiem słowa., jakie wypowiedziałeś do bogatego młodzieńca o tym, że tylko Bóg jest dobry (Por. Mk 10,18)

     Musi jednak przyjść taki moment, kiedy zobaczysz - w swoim już teraz bardziej wrażliwym sumieniu - że jednak ciągle kochasz Boga za coś. A to "coś" zawsze oznacza twój tron, mniejszy czy większy. I tak sobie pomyślisz, że jeśli Bóg ci zabierze - On sam z kolei - ten twój mały, maleńki tron, to przecież dla ciebie będzie jakaś wielka próba wiary. - Czy On mnie jeszcze kocha? Skoro ustawił się razem, jakby w jednym szeregu, z tymi wszystkimi, którzy tak systematycznie niszczyli mój biedny tron ...

     A Pan Bóg ci mówi, że kocha cię takim, jakim jesteś, nad życie. Takim, który właściwie zawsze szukał tronu i którego wszystkie łzy, bunty i rozpacze były zawsze związane z tym uganianiem się za tronem i  którego to uganianie poraniło, może pogruchotało. A teraz obolały, bez sił wleczesz się z jakąś iskrą nadziei ku Ojcu. I rzeczywiście zmarnowałeś życie całe na tym poszukiwaniu, zdobywaniu tronów. Ale teraz, kiedy te wszystkie iluzje odpadły, idziesz odrobiną wiary idziesz ku Ojcu próbując mówić: Wszystko zmarnowałem, to chociaż przyjmij mnie takiego zupełnie nie mającego nic z wielkości, nic z wyniesienia. Może za najemnika mnie przyjmiesz, bo właściwie na nic więcej nie zasłużyłem.

     Nie spodziewałeś się, że w tym momencie coś niesamowitego wybuchnie, że padną słowa, których zupełnie nie rozumiesz. Ciebie, który wszystko zmarnował w gonitwie za tą fikcją tronu, Ojciec każe uczcić tak, że czujesz się jakby to była nagroda. Ale za co, za to twoje podłe życie? Bóg każe przygotować ucztę i ubrać cię w jakieś szaty, których sobie nigdy nie wyobrażałeś, nałożyć pierścień synostwa na rękę i sandały, jakie nosi syn. A nadto wszystko odczujesz radość Ojca, który jest szczęśliwy, że mocą tej odrobiny łaski, jaką przyjąłeś, wróciłeś do Niego - taki normalny, bez tronu pożądań, roszczeń, wydumanej wielkości. Jedynie w całej nagiej prawdzie o sobie. Takiego Bóg z taką niezwykłą czułością przyjmuje. Bo wreszcie może kochać cię tak niezwykle, ponieważ tej żebraczej nagości nie masz czym przykryć, nie masz żadnej maski, żeby jakąś rolę odegrać przed Ojcem. A wtedy uznasz, że faktycznie nie masz nic poza Jego miłością i pamiętając, że przecież jednak pragnienie tronu bynajmniej nie wygasło w tobie, będziesz Go prosił jak żebrak o miłosierdzie. Twoje serce, wreszcie uspokojone, znajdzie pokój w Jego miłujących ramionach.

     Ty, który zawsze marzyłeś o tronie i byłeś święcie przekonany, że bez tronu nie da się żyć, właściwie miałeś rację. Tron musisz mieć, tylko że tym tronem ostatecznie mają stać się miłujące ramiona Ojca. On syna, który wszystko zmarnował, przygarnia i będzie chciał już stale mieć na tronie swoich ramion. Ale to już nie będzie twój tron, tylko tron Bożego miłosierdzia.

     Bóg nie tyle chce zniszczyć twoją tęsknotę za piedestałem, co raczej ją przekształcić. Widząc za jakimi ochłapami tęsknisz, oczekuje, że zwrócisz się do Niego. Przecież ten przyziemny świat twoich pragnień, to twoje ciasne podwórko, w jakim się obracasz, powoduje, że nie możesz wyjść ze stanu skarłowacenia. I dlatego chce cię ratować. Oczekuje, że będziesz Go prosił, aby zesłał  jako szczególne narzędzie swej łaski Maryję, która mocą Jego działania w tobie będzie zdolna przekształcać twój kurnikowy świat marzeń, taki płaski, taki niegodny ciebie. Otwórz się na Maryję, na to szczególne narzędzie Jego łaski, bo On chce wyjść naprzeciw twoim pragnieniom wyniesienia - będziesz wyniesiony. Aż na wysokość Bożych ramion. A jeżeli to cię przeraża, bo Bóg jest nieskończonością, to możesz prosić Jezusa, aby to była wysokość wyniesienia na ramionach Maryi. Tylko że to wyniesienie na ramionach Maryi oznacza, że to będzie tron, ale nie twój. I właściwie będziesz na tronie, ale przytulony do Jej Serca, objęty Jej ramionami. Takie wyniesienie chce ci dać Bóg. Kiedy odkryjesz je naprawdę, to ono ci całkowicie wystarczy. Bo tak naprawdę ludzkiemu sercu wystarczy miłość, ale ta mocna, autentyczna, ta zawsze wierna. (cdn)

"Kuszeni mirażem tronu"
Zeszyt nr 44
Wydawnictwo Ruchu Rodzin Nazaretańskich,Warszawa, 2006
Za zgodą Kurii Metropolitalnej Warszawskiej z dnia 28.04.2006 Nr 2066/NK/2006

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Maryja jest formą, w której jesteśmy duchowo kształtowani. Proces ten dokonuje się stopniowo i trwa całe życie, aż po dopełnienie się w momencie śmierci.
Gdy w chwili śmierci nie będziesz jeszcze w pełni duchowo ukształtowany, to proces ten będzie musiał dokonywać się dalej w czyśćcu.
Bóg jednak chce, byś uświęcił się, to znaczy został w pełni ukształtowany w formie, jaką jest Maryja, już na ziemi."
("Oto Matka twoja", s.68)